***
Carlisle podniósł się powoli z krzesła i podszedł do wielkiego okna. Znów
spojrzałam na zdjęcie. Chłopiec nie mógł mieć więcej niż pięci lat, okrągła
buzia dziacka była taka niewinna, taka perfekcyjna. Lecz czułam, że Carlisle
nie pokazał mi tego zdjęcia bez powodu. Doktor westchnął głośno,wciąż odwrócony
do mnie plecami i zaczął opowiadać.
- - Pierwszyą styczność z
nieśmiertelnymi dziecimi, miałem kiedy pierwszy raz spotkałem naszych kuzynów z
Denali. Tanya, Irina i Kate, piękne, nierozłączne siostry, nawet jeśli
biologicznie nie były ze sobą spokrewnione. Wszystkie zostały stworzone przez
Sashę, wampirzyce której nie miałe przyjemność spotkać ponieważ została zabita
jeszcze zanim się urodziłem, spojrzałam na rysunek w mojej dłoni, gdzieś w
oddali słyszałam kroki Nessie w bibiliotece.
- - Sasha kochała swoje
córki i zrobiłaby dla nich wszystko, dlatego też nie powiedziała im, że
stworzyła Vasilii, nieśmiertelnego trzy-latka. Takie dzieci siały chaos i
zniszczenie, a według reguł Volturii miały być stracone razem ze swoimi
stwórcami. Tylko niewiedza uratowała Tanye, Kate i Irinę przed ekzekucją, ale
Denalki nigdy nie wybaczyły Volturii tego, że zabili ich matkę, Carlisle znów
westchął, ale wciąż się nie odwrócił. Ja nadal wpatrywałam się w rysunek, nie
wiedziałam co powiedzieć.
- - Tanya, Irina i Kate
patrzyły jak ich matka połonie z małym dzieckiem na rękach, a same nie mogły
nic zrobić, nadal się do końca nie pozbierały, Carlisle zakończył swoją
historię, ale zanim westchnąć ponownie, czego się spodziewałam, zaśmiał się
cicho.
Odłożyłam rysunek na stół i podeszłam do Carlisle’a, zauważyłam, że doktor
patrzy wesołym wzrokiem przez wielkie okno. Widok był piękny, słońca już nie
było widać za horyzontem, ale jeszcze nie zapadła kompletna ciemność. Chmury
nad górami, przybrały kolor różu i pomarańczu, ale nad Eatonville chmury były
szare, prawie czarne. Spadał z nich miękki biały puch, widocznie padało już od
kilku dobrych chwil bo na ziemi leżało już kilka centymetrów śniegu. Dopiero po
kilku chwilach dostrzegłam obiekt śmiechu doktora. Nessie biegała po polanie za
domem, miała na sobie tylko czarne spodnie i różową bluzeczkę okrytą szarym
sweterkiem na długi rękaw, ale widocznie zimno jej nie dokuczało. Najpierw
chciałam do niej pojść i okrzyczeć za brak kurtki, ale poprostu nie byłam w
stanie przerwać jej zabawy. Nagle zobaczyłam czarną plamę, która podążała za
moją córką, nagła panika ogarneła moje ciało i umysł. Mój matczyny instynkt
wziął góre nad zdrowym rosądkiem. Jednak zanim zdążyłam się ruszyć do pomcy,
plama zwolniła, twarz stała się ostrzejsza. Na moich ustach pojawił się
uśmiech, Emmett w swojej czarnej skórzanej kórtce ścigał Nessie po całej
polance, oczywiście specjalnie zwalniał żeby Nessie też mogła się nacieszyć
zabawą.
- - Wiem, że ona nie jest
taka jak Vasilii i inne jemu podobne dzieci, powiedział nagle Carlisle. Uśmiech
znikł z mojej twarzy, znów powróciliśmy do poważnego tematu.
- - Jest tak podobna do
swojego ojca, węstchnął Carlisle. Zesztywniałam.
- - Wiedziałeś,
powiedziałam tylko.
- Miałem swoje teorie,
ale dopiero po twojej rozmowie z Esme miałem pewność, spojrzał na mnie.
- - Spokojenie nie
podsłuchiwałem, powiedział kiedy zoboczył moją zmartwioną minę.
- - Poprostu trzeba być
głupcem, żeby nie zobaczyć podobieństwa, pozatym Esme tak długo czekała na ten
momęt, że można było dostrzc treść waszej rozmowy w jej oczach, powiedział po
czym położył dłoń na moim ramienu. Wiedziałam, że to tylko kwestia czasu, bo
skoro Carlisle, bez pomocy żadny nadprzyrodzonych mocy się dowiedział, Edward
mógł odkryć tajemnicę przekraczając próg domu. Otworzyłam usta, ale nie wydobył
się z nich żaden dziwięk, chciałam dać Carlisle’owi powód żeby nie dzielił się
ze swoim synem nową informacją, ale prawda była tak, że nie miałam żadnego.
Jedyne czego się bała to ponownego odrzucenia ze strony Edwarda, że znów będe
musiała przechodzić przez to samo co się stało dwa lata temu. Długa chwila
ciszy nastała między nami. Nagle uszłyszałam kroki i odwierające się drzwi.
- - Carlisle, znajomy głos
rozbrzmiał po bibiliotece. W drzwiach do gabinetu pojawił się Edward i jak mnie
zobaczył przystanoł w połowie kroku. Jak mogłam nie zauwarzyć, że już wrócił!
- - Zostawie was,
powiedział doktor i zaczął zmierzać w stronę drzwi w których pojawił się jego
syn.
- - Sądze, że musicie
porozmawiać. Doktor spojrzał jeszcze znacząco na Edwarda i wyszedł. Kolejna
chwila ciszy.
- - Umm, Edward zrobił
kilka kroków w moją stronę. Pewnie też nie wiedział co powiedzieć.
- - Słyszałem od Alice co
Natalie próbowała zrobić, przepraszam cię z nią, powiedział i zatrzymał się dwa
metry odemnie.
- - Nie trzeba, miała do
tego prawo, powiedziałam i spojrzałam na dół żeby ukryć ból w moich oczach.
- - Nie, nie miała, nikt
nie ma prawa do bycia osądzanym w taki sposób, a szczególnie niewinne dziecko, wskazał
dłonią w stronę Reesmee wciąż bawiącą się z Emmett’em w śniegu.
- - Widocznie wiele się
stało przez te dwa lata, powiedział, opuszczając dłoń.
- - Więcej niż ci się
wydaje, powiedziałam i spojrzałam na jego piękną twarz.
- - Do której klasy
chodzi, zapytał i spojrzał z utęsknienię na biegnącą Nessie.
- - Właśnie poszła do
drugiej, powiedział cicho.
- - I mogę się założyć, że
jest najmądrzejsza w klasie, uśmiechnął się lekko.
- - Gra też na pianinie,
powiedziałam z nadzieją, że sam domyśli się tego czego maiałam zamiar mu
powiedzieć. Edward lekko zesztywniał, ale odpowiedział:
- - Wiem. Wiem też, że ma
twoje oczy i że, kocha muzykę klasyczną, że śni o spotkaniu swojego ojca...,
przerwał na chwilę i spojrzał na mnie.
- - I chcę, żeby jej mama
przestała płakać po nocach. Edward już się nie uśmiechał, patrzył się tylko na
mnie intensywniem wzrokiem.
- - Więc powiedz to co
wszyscy wiedzą, ale nikt nie chce powiedzieć tego na głos.
***
Jak tam, już widze wasze komętarze, nie wytrzymam do nn, czemu tak przedłuszasz? Sorry, że taka jestem, ale ostatni nie mam weny, a rozdziały przychodzą z dużym oporem :/
Przpraszam za błędy ortograficzne.
Buziaki
-złotooka